wtorek, 30 czerwca 2015

On the move - oderwanie

Hello!!! How are you? I’m fine – thank you. Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat zmiany. Brzmi enigmatycznie, ale już przechodzę ad rem.

Song:  https://www.youtube.com/watch?v=CILIBlQ2D0Q (źródło: youtube.com)

Statystycznie przeciętny Amerykanin przeprowadza się w ciągu życia 15 razy :) My jesteśmy tu tylko  6 miesięcy, a przeprowadzek będzie w sumie 5! Tak, trochę się pozmieniało, ale na lepsze :) Z czym wiążą się takie częste przeprowadzki? Z czymś, co dla nas Europejczyków jest trudne – z detachment czyli brakiem przywiązania do rzeczy, z oderwaniem od tego, co posiadam. Amerykanie przed przeprowadzkami bardzo często się wyprzedają – słynne garage sale, pakują niezbędny dobytek do swoich wielkich samochodów i jadą w następne miejsce. Czasami jadą za nimi ich meble, ale nie zawsze. Na miejscu często kupują nowe meble, bo w USA mieszkania i domy są najczęściej wynajmowane nieumeblowane. Teraz już wiem, po co im te wielkie samochody :) A nasze europejskie wypieszczone mieszkanka i domki? I gdyby nam ktoś powiedział, że ot trzeba zostawić, sprzedać, jechać dalej - chyba by bardzo bolało, co? ;)

 Zauważyłam, że na drogach jednokierunkowych  oprócz jasnego wskazania kierunku są ustawione znaki o następującej treści: do not enter - wrong way, tak żeby nikt się nie pomylił :)

Z tymi przeprowadzkami wiążą się też zmiany środowiska. To, co dla naszych dzieci może wydawać się tak trudne np. zmiana szkoły, tutaj jest normalnością. Nawet jeśli się akurat nie przeprowadzasz, co roku zmienia się odgórnie skład Twojej klasy. Czyli właściwie klasa oznacza bardziej stopień edukacji, na którym znajduje się dziecko aniżeli konkretną grupę rówieśniczą, z którą może się zżyć uczęszczając na lekcje razem przez kilka lat. Co więcej, przeprowadzki często mają miejsce nie z miasta do miasta, ale ze stanu do innego stanu. I to możecie mi wierzyć są naprawdę duże zmiany! Z racji naszej sytuacji sporo się napatrzyliśmy na rodziny wojskowych, które co dwa-trzy lata przeprowadzają się. Bez wyjątku z jednym dzieckiem czy z szóstką. Do przodu! Jest taka maksyma, która tutaj znalazłam: don’t look back – you are not going that way! True.

 Kultowe amerykańskie schody przeciwpożarowe :)

Ale nie wszyscy są tacy oderwani – ostatnio na autostradzie z przeciwka jechał na syrenie mały samochód, który wiózł tabliczkę „load oversized”. Myślę sobie, co to takiego może być, a tu zza zakrętu wyłania się ogromny tir, ktory wiezie...dom. Normalnie jechało ich kilka, jeden za drugim, każdy wiózł część domu. Awesome! :)

Zamglony Golden Gate - typowy widok w San Francisco.
Just to conclude - to czego się tutaj nauczyłam można streścić następująco „keep it simple”. Nie mieć za dużo (jeszcze ciągle mieścimy się w trzech walizkach – kolejny test już w tym tygodniu!), a gdy brakuje potrafić się cieszyć nawet z tego, że brakuje :) I oczywiście keep smiling :) Bye bye!!!

środa, 24 czerwca 2015

American way of…eating :)



Good morning!!!!!!!!!!!!!! Po dłuższej przerwie wracam do aktywności blogowej. Ania niestety już wyjechała, ale dzięki jej pobytowi udało się zgromadzić sporo zdjęć i dokumentacji do kolejnych wpisów :) Dzisiejszy będzie o jedzeniu w USA :) I żeby uniknąć elaboratu – będzie w punktach. Krótko i treściwie, I hope!

Piosenka zupełnie nie w temacie, ale mnie urzekła :) https://www.youtube.com/watch?v=1BT3HAIqVPk (źródło: youtube.pl) 

Burgers – czyli wszelakiego rodzaju hamburgery. Ania jest mistrzynią w ich przyrządzaniu (piecze nawet bułki w domu), więc ciężko było ją czymś zaskoczyć, ale się udało! Wyobraźcie sobie hamburgera, który zamiast w bułce jest podawany w...liściach sałaty :) Podobno taki „protein style” jest dużo smaczniejszy, lżejszy i zdrowszy. Ja nie próbowałam, ale Jacek i Ania je uwielbiają. Generalnie jeśli ktoś nie przepada za hamburgerami – będzie mieć tutaj ciężko. Choć zawsze są jeszcze hot dogi i corn dogi (ja nie odważyłam się ich spróbować) :)

Pierwszy burger - proteinowy :)


Quasi francuska bagietka, a w niej hamburger :)

 Klasyka :)
 
Chicken – skrzydełka w roli głównej. Wersja Buffalo dostępna również w Polsce – polecam, pomimo, że za kurczakiem osobiście nie przepadam (nigdy nie uważałam drobiu za prawdziwe mięso).

Diners – amerykańskie knajpy (ciężko je nazwać restauracjami) z typowym amerykańskim jedzeniem. Uświadomiono mnie, że są diners, w których można zjeść wspaniałe jedzenie (choć niezdrowe na maksa), jak również diners, gdzie zjesz, co tu dużo pisać, po prostu podle. Ponieważ póki, co trafiam na drugi typ diners nie mam dla nich serca :( Ale wystrój jest zawsze fajny!

Archie's American Diner - Pacific Grove, CA, United States
 /źródło: http://www.yelp.com/biz_photos/archies-american-diner-pacific-grove?select=QbxPX8ErIiBW2nQpdwTyeQ#QbxPX8ErIiBW2nQpdwTyeQ/

Sandwich – mniam! Polecam w sprawdzonym miejscu. Amerykanie często jedzą lekki obiad około południa, a potem popołudniu ciepłą kolację (obiad). Czy taka znowu ciepła to bym polemizowała, ale kanapki cieszą się tutaj popularnością :) Są oczywiście odpowiednio wielkie :)

Breakfast Ham Sandwich 
/źródło: http://randyssandwichshop.com/

Italian food – to, co nas bardzo zaskoczyło in minus to ceny włoskiego jedzenia. Bardzo wysokie! W życiu nie widziałam tak drogich makaronów i pizz, a co najgorsze za ceną wcale nie idzie jakaś specjalna jakość. Po prostu, co europejskie musi kosztować...

Mexican and other food – mnóstwo meksykańskich knajpek, fast foodów etc. Skorzystaliśmy z usług jednej z bardziej popularnych sieciowych restauracji serwujących mexican food – ok, ale już raczej nie powtórzymy tej przygody. Ogromna ilość takich miejsc to chyba domena Kalifornii. Ale prawda jest taka, że w USA znajdziesz jedzenie z całego świata. Trzeba tylko dobrze poszukać :) Są również sklepy z polskim jedzeniem – i to nie tak znowu daleko :)

Cold, fast & continuous – takimi przymiotnikami można określić sposób jedzenia Amerykanów. Cold, bo umówmy się, ale jedzenie podgrzane w mikrofalówce nawet na maksa, szybko stygnie. A napoje typu shake, iced tea etc. – wszystko zimne!!! Fast – nie tylko w odniesieniu do junk food, ale też do sposobu jedzenia. Szybko, w drodze, w biegu. Coffe to go – to wynalazek Amerykanów, jak sądzę. Zapytajcie Włocha czy pije kawę idąc ulicą :D A tutaj kawa w aucie, w ręce, wszędzie wielkie kubki z kawą lub innymi napojami. A continuous dotyczy tego, że Amerykanie jedzą ciągle i nieprzerwanie. Ilość przekąsek, jaka jest tutaj dostępna przerosła moje najśmielsze oczekiwania! Kto wprowadził zwyczaj jedzenia do kin i wszystkich możliwych miejsc publicznych, ha?!

Otyłość – problem zdecydowanie społeczny. Chociaż tutaj w Kalifornii nie widzi się go prawie wcale, wszyscy dbają o linię, dużo ćwiczą i ogólnie są very fit. Super, że już zauważono, iż to, co się je wpływa na to jak się wygląda, ale ciągle jeszcze brakuje połączenia dotyczącego ilości czasu spędzanego na siedząco w samochodzie, a tego jak się wygląda. To jednak będzie trudne do uświadomienia w kraju, gdzie nawet leki w aptece można kupić nie wysiadając z auta. To samo dotyczy też korzystania z bankomatów!!!

Organic – uuu... wszystko organic, jak u nas eko. Ale wszystko też modyfikowane genetycznie, więc takie organic jak u nas eko :) Trochę nowa ideologia, trochę moda, trochę zdrowiej???

Dania gotowe – na nich przeżyliśmy pierwsze tygodnie. Można przeżyć. Reszta bez komentarza. W amerykańskim sklepie spożywczym można kupić nawet gotową jajecznicę w opakowaniu. Smacznego! A raczej enjoy!
 Scrambled Eggs with Bacon #10 Can by Mountain House
 /źródło: http://www.prepandsave.com/scrambled-eggs-with-bacon.html/

I creme de la creme, czyli American breakfast. Ludzie Kochani, nie wiem kto dałby radę jadać takie śniadania dzień za dniem!!! Jajka, boczek, szynka, ziemniaki, sos, kiełbaski i naleśniki najlepiej z jakąś polewą. Aiuto!!!!!!!!!!!!


Jajka :)

 I skromne naleśniki śniadaniowe - w liczbie czterech :)

Reasumując – gdy pytacie za czym tęsknię w USA to z pewnością za Europejską kuchnią, ale póki co dajemy radę! Zosia uwielbia frytki i hamburgery, a jak dziecko jest szczęśliwe to matka też :)
I last but not least - pamiętacie najgorsza schifetę żywieniową jaką do tej pory tutaj znalazłam? Tak, chodzi o panierowane ciasteczka oreo. Ale jest jeszcze coś lepszego! Pewnie liczycie na jakieś dobre kalifornijskie winko po powrocie? A co powiecie na wino czosnkowe? :) Takie tutaj znalazłam :) 

Chateau de Garlic | by Jill Clardy

/źródło: https://www.flickr.com/photos/jillclardy/10370303723/
Bye bye!!!