wtorek, 25 sierpnia 2015

Last but not least - adios...;)

Moi Drodzy,

to by było na tyle. Blog kończę, walizki pakuję i wracamy. Było miło, ale się skończyło. Choć, co ja piszę - było bardziej niż miło - było wspaniale :):):) Bogatsi o nowe doświadczenia, znajomości, miejsca, i spełnione marzenia, ubożsi ze względu na wysoki kurs dolara, ale niewiarygodnie szczęśliwi wracamy :)


Piosenka, która chyba najbardziej oddaje klimat tego postu:

I jak powiedział mój znajomy Meksykanin, od którego, co piątek kupowałam rybę na obiad dla Jacka: adios!!! :):):)

Dream big - bo marzenia się spełniają i tego wszystkim wiernym czytelnikom mojego bloga życzę!!!

Hope to see you all soon!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :):):)



Family Life

Hello!!!!!!!!!!!!!!!!! 

Dzisiaj przedostatni wpis i zaczynam od piosenki:
https://www.youtube.com/watch?v=-Ob59hsRaFU (źródło: youtube.com) Pamiętacie ją? A serial? :) 

Bo dzisiaj chciałam Wam napisać o sielskim - anielskim family life jakie wiedliśmy tutaj w Kalifornii :) Generalnie przed przyjazdem nie spodziewałam się jakiejś mega family friendly atmosphere. Raczej przeciwnie - nawet mój przewodnik straszył wizją arcyliberalnej, totalnie zdegenerowanej, i w ogóle przerażającej ziemi na której ciężko się odnaleźć zwykłej rodzinie.

A co zastałam? Najpierw o pozytywach. Poznaliśmy mnóstwo wspaniałych rodzin, z całego świata, ze wszystkich kontynentów. Nawiązaliśmy przyjaźnie i znajomości, które mam nadzieję przetrwają próbę czasu. Dzięki znakomitej infrastrukturze odpieluchowałam Zosię bez żadnych problemów - o dzięki Ci Kalifornio za wspaniała ideę toalet przy placach zabaw!!! I za wspaniałe place zabaw, np. Park Denisa Rozrabiaki, gdzie sama się wybawiłam :) Za darmowe wejścia do akwarium dla dzieci poniżej 3 r.ż. i mnóstwo atrakcji dla takich klientów wewnątrz samego muzeum. Za możliwości stania się członkiem, jako rodzina, wielu instytucji jak akwarium, Exploratorium czy wspaniały klubik dla dzieci My Museum, gdzie za śmieszne pieniądze (z amerykańskiego punktu widzenia, ale i z polskiego nie przerażające) przez rok można wchodzić i korzystać do woli!!!! Za ścieżki rowerowe, gdzie bez problemu mieści się przyczepka i gdzie Zosia mogła jeździć sama na swoim jednośladzie. Za obecne w każdej knajpie w jakiej zdarzyło nam się być krzesełka dla dzieci, naklejki, kredki i zabawki, którymi personel hojnie obdarowuje małych klientów. Za przewijaki obecne w każdej toalecie. Za miejsca do rodzinnych pikników obecne chyba wszędzie. Za ścieżki w parkach narodowych dostosowane do wózków. I przede wszystkim za życzliwość z jaką się tu spotykaliśmy jako rodzina na każdym bez mała kroku. I choć można znaleźć miejsca, które są bardziej dog aniżeli child friendly, albo miejsca totalnie child unfriendly - stanowią one jednak wyjątek!!!



Negatywy... bardziej systemowe aniżeli codzienne. Kalifornia jest jednym z miejsc, gdzie niestety rozpoczęto dekonstrukcję definicji małżeństwa, co m.in. doprowadziło do znanego wszystkim wyroku SN USA z czerwca tego roku. To również w Kalifornii, jako echo tego rozwiązania, zaproponowano zakaz używania słów "mąż" i "żona" jako terminów dyskryminujących. I tak dalej... Przykład hiszpański, z wyrugowaniem słów "matka" i "ojciec" z oficjalnych dokumentów za czasów rządów Zapatero wpisywał się w ten sam nurt szaleństwa. Pozostaje tylko nadzieja, i to wcale nie płonna, że wielu ludzi w dalszym ciągu będzie miało odwagę wołać, jak w słynnej bajce Andersena, że "król jest nagi", miast stać w tłumie i podziwiać coś, co de facto nie istnieje. O tempora, o mores!!!



A na koniec weselej: https://www.youtube.com/watch?v=bKHFUjNw70A  (źródło: youtube.com) A ta piosenkę pamiętacie? I serial :) Bye bye!!!! :):):)

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Luxury Retirement Living



Welcome!!! Dzisiaj temat, który większości z Was jest pewnie totalnie obcy, ale ja nie mogę o nim nie napisać będąc tutaj. Chodzi o starość :)

https://www.youtube.com/watch?v=qu7Y-Ww6s0w (źródło: youtube.com). Ot taka wesoła piosenka z Kabaretu Starszych Panów – nie ma w niej żadnych aluzji amerykańskich, ale oddaje klimat tego, o czym będę pisać. O wesołym życiu staruszka w Kalifornii!!!

Jest w Polsce takie powiedzenie, że starość się Panu Bogu nie udała. W Polsce może i się nie udała, ale w Kalifornii... ;) Nic tylko się starzeć! Po pierwsze, mnóstwo usług dla ludzi starszych, udogodnień do poruszania się z chodzikami i wszelkiego typu wózkami inwalidzkimi. Tutaj w niektórych okolicach łatwiej o takie sprzęty, aniżeli o wózki dziecięce!!! 

Po drugie, długość życia. Kochani, ja tu znam mnóstwo osób powyżej...90 roku życia!!! Które są całkiem sprawne umysłowo, a większość z nich nawet fizycznie (w sensie samodzielnie się poruszają). Do osiemdziesiątki, a może i dłużej ludzie prowadzą tutaj samochód. Na luzie. 

Po trzecie, tutaj się mówi, że 70 – to tak naprawdę 40tka, 80 – to 50tka, no, a 90 to 60tka :D Tak jest takie miejsce :) I nie wiem czy to dieta (raczej nie), czy klimat (???), czy prostsze i łatwiejsze życie niż w naszej części Europy. Nigdy nie zapomnę spotkania w centrum handlowym 90 latki, która przyjechała (sama!) kupić sobie parę nowych czarnych dżinsów w Macys. A nasze babcie? Ech...


I tak pytają mnie ludzie czy w Polsce też emeryci mają prywatnych opiekunów z zagranicy (tutaj to nisza Filipińczyków i Meksykanów). Hmm... chyba nie mają, co? ;)

To, co także uderza w porównaniu z Polską to fakt, że ludzie w określonych zawodach pracują tutaj naprawdę długo. Nikogo nie dziwią np. kelnerzy czy stewardesy po 60tce. U nas te zawody to raczej domena młodych ludzi.

Wreszcie, prywatne domy opieki dla starszych osób. Jak przyjechałam to przyznaję się byłam oburzona tym, jak wiele osób mieszka w takich domach. No bo myślałam po polsku: że są takie jak w Polsce etc. Okazało się, że sporo osób wybiera je samodzielnie. Nadal myślałam: are they crazy??? Dopóki takiego miejsca nie odwiedziłam... Jedyne, co pozostaje mi Wam napisać to życzę Wam i sobie byśmy się kiedyś dorobili takiego standardu życia jaki panuje w tych miejscach!!! Choć niestety czuć tam dużą samotność...I to jedyne co łączy takie przybytki w USA i w Polsce. Reszta to przepaść, chyba bez dna.



(Czyż nie jest wesołe życie staruszka z takimi widokami z okna?)


Tytuł tego postu zaczerpnęłam z samochodu, który widzieliśmy z Jackiem stojąc raz na ulicy. I takiego luxury retirement living nam wszystkim życzę!!! Bye bye!!!

środa, 22 lipca 2015

Everyday is a rodeo...

Good morning!!!!!!!!!!! Dłuższa przerwa, coraz trudniej mi niestety znaleźć czas na aktywność blogową. Ale się udało. Dzisiaj również będą dominowały zdjęcia, bo rzecz będzie o rodeo, które to przyjemność mielśsmy oglądać w ubiegły weekend.

Generalnie wszystko, co mi się z rodeo kojarzyło, wszystkie słowa - klucze były tam obecne :) Kowboje, kowbojki, kapelusze, lassa, konie, dużo koni, krowy itd. My z Jackiem i Zośką kompletnie underdressed, bowiem nie posiadamy w naszej garderobie ani kowbojek ani innych części ichniej garderoby, poza, uwaga, dżinsami :) Ale akurat było ciepło więc postawiliśmy na szorty - i to był błąd!!! Wiec generalnie wyglądaliśmy zabawnie wśród tłumu, nie ma się co oszukiwać, głównie meksykańskich kowboi!!! Oj działo się!!!


Spokojnie, myśmy byli tylko na jeden, ostatni dzień i to nam na całe życie już w zupełności wystarczy :)

Hmm... ciekawe czy zgadlibyście, ze nam tym ruszcie nie ma ani grama wieprzowiny :( Same kurczaki!!! Horrible!!! A gdzie pyszne karkówki, szaszłyki czy inne kiełbaski?!

Tu mogliśmy nabyc kapelusze kowbojskie :)

 A to kapela, która all the time grała kawałki country.

 A to panie, które zdecydowały się potańczyc w rytm przebojów rodem z prerii.

Ciag dalszy kompletowania garderoby - buty!

I na koniec: skórzane dodatki. Istny must have tej imprezy!

Stadion już gotowy :)

Wszyscy gotowi, mozna zaczynać, do hymnu!

Amerykańska flaga razem z kalifornijską.

 Flagi sponsorów :)

Jechaliśmy sobie takim traktorem - najbardziej zachwycona była oczywiscie Zośka :)

Dyliżans rodem z westernów!

 Zawodnicy

Przedstawiciele lokalnych społeczności

No i jest rodeo jest impreza - ujeżdżanie dzikich koni.

Chwytanie na lasso cielaka (niesamowicie szybkie sa te cielaki).

Pan, który swoim barwnym strojem zwrócił moją uwagę :)

Na drugim planie: tylu na jednego?! Na pierwszym planie owce, które były ujeżdżane przez małe dzieci.


A na koniec scena typowa: lasso w górze!!!

Uff... to by było na tyle. Następny wpis będzie już na pewno o emeryturze i starzeniu się w Kalifornii :) Bye bye!!!

piątek, 10 lipca 2015

Tak się bawi, tak się bawi...AMERYKA!!! :)

Good morning Poland!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Niewiele czasu już nam tutaj zostało. I w sumie czas jakby przyspieszył... O nie!!!!!!!!!!! A tymczasem mieliśmy sporo zabawy, bo przecież trafiliśmy na 4 lipca - Independence Day :) Poniżej relacja fotograficzna z corocznej okolicznościowej parady :)

Ale najpierw ten piękny song - wyciskacz amerykańskich łez -https://www.youtube.com/watch?v=Q65KZIqay4E&list=PL39324B1E0D3BB409 (źródło: youtube.com) 

Amerykański taniec brzucha :)


Policja też świętuje :)
 Każdy jedzie czym da radę :)
 
Reprezentacja Szkocji :)

Cheerleaders :)

Albo Republikanie albo Demokraci :) Chociaż chyba republikanie, bo Demokraci szli piechotą :D

Reprezentacje społeczności azjatyckich

C.d.

Szeryf-Wiewiórka, mój faworyt :)

Chociaż Pani Syrenka tez jest niezła :)

Niemniej jednak konkurencję wygrywa pan Foka :)

A to wyobraźcie sobie reprezentacja pisarzy z Monterey i okolic!!!

Skauci?

I to też Republikanie :)

Trochę historii

Jak wyżej :)

I na koniec - weterani :)

I ja tam byłam, pankaces i hot dogi jadłam, a co widziałam, w blogu zapisałam... na kliszach  :) Bye bye!!!

wtorek, 30 czerwca 2015

On the move - oderwanie

Hello!!! How are you? I’m fine – thank you. Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat zmiany. Brzmi enigmatycznie, ale już przechodzę ad rem.

Song:  https://www.youtube.com/watch?v=CILIBlQ2D0Q (źródło: youtube.com)

Statystycznie przeciętny Amerykanin przeprowadza się w ciągu życia 15 razy :) My jesteśmy tu tylko  6 miesięcy, a przeprowadzek będzie w sumie 5! Tak, trochę się pozmieniało, ale na lepsze :) Z czym wiążą się takie częste przeprowadzki? Z czymś, co dla nas Europejczyków jest trudne – z detachment czyli brakiem przywiązania do rzeczy, z oderwaniem od tego, co posiadam. Amerykanie przed przeprowadzkami bardzo często się wyprzedają – słynne garage sale, pakują niezbędny dobytek do swoich wielkich samochodów i jadą w następne miejsce. Czasami jadą za nimi ich meble, ale nie zawsze. Na miejscu często kupują nowe meble, bo w USA mieszkania i domy są najczęściej wynajmowane nieumeblowane. Teraz już wiem, po co im te wielkie samochody :) A nasze europejskie wypieszczone mieszkanka i domki? I gdyby nam ktoś powiedział, że ot trzeba zostawić, sprzedać, jechać dalej - chyba by bardzo bolało, co? ;)

 Zauważyłam, że na drogach jednokierunkowych  oprócz jasnego wskazania kierunku są ustawione znaki o następującej treści: do not enter - wrong way, tak żeby nikt się nie pomylił :)

Z tymi przeprowadzkami wiążą się też zmiany środowiska. To, co dla naszych dzieci może wydawać się tak trudne np. zmiana szkoły, tutaj jest normalnością. Nawet jeśli się akurat nie przeprowadzasz, co roku zmienia się odgórnie skład Twojej klasy. Czyli właściwie klasa oznacza bardziej stopień edukacji, na którym znajduje się dziecko aniżeli konkretną grupę rówieśniczą, z którą może się zżyć uczęszczając na lekcje razem przez kilka lat. Co więcej, przeprowadzki często mają miejsce nie z miasta do miasta, ale ze stanu do innego stanu. I to możecie mi wierzyć są naprawdę duże zmiany! Z racji naszej sytuacji sporo się napatrzyliśmy na rodziny wojskowych, które co dwa-trzy lata przeprowadzają się. Bez wyjątku z jednym dzieckiem czy z szóstką. Do przodu! Jest taka maksyma, która tutaj znalazłam: don’t look back – you are not going that way! True.

 Kultowe amerykańskie schody przeciwpożarowe :)

Ale nie wszyscy są tacy oderwani – ostatnio na autostradzie z przeciwka jechał na syrenie mały samochód, który wiózł tabliczkę „load oversized”. Myślę sobie, co to takiego może być, a tu zza zakrętu wyłania się ogromny tir, ktory wiezie...dom. Normalnie jechało ich kilka, jeden za drugim, każdy wiózł część domu. Awesome! :)

Zamglony Golden Gate - typowy widok w San Francisco.
Just to conclude - to czego się tutaj nauczyłam można streścić następująco „keep it simple”. Nie mieć za dużo (jeszcze ciągle mieścimy się w trzech walizkach – kolejny test już w tym tygodniu!), a gdy brakuje potrafić się cieszyć nawet z tego, że brakuje :) I oczywiście keep smiling :) Bye bye!!!

środa, 24 czerwca 2015

American way of…eating :)



Good morning!!!!!!!!!!!!!! Po dłuższej przerwie wracam do aktywności blogowej. Ania niestety już wyjechała, ale dzięki jej pobytowi udało się zgromadzić sporo zdjęć i dokumentacji do kolejnych wpisów :) Dzisiejszy będzie o jedzeniu w USA :) I żeby uniknąć elaboratu – będzie w punktach. Krótko i treściwie, I hope!

Piosenka zupełnie nie w temacie, ale mnie urzekła :) https://www.youtube.com/watch?v=1BT3HAIqVPk (źródło: youtube.pl) 

Burgers – czyli wszelakiego rodzaju hamburgery. Ania jest mistrzynią w ich przyrządzaniu (piecze nawet bułki w domu), więc ciężko było ją czymś zaskoczyć, ale się udało! Wyobraźcie sobie hamburgera, który zamiast w bułce jest podawany w...liściach sałaty :) Podobno taki „protein style” jest dużo smaczniejszy, lżejszy i zdrowszy. Ja nie próbowałam, ale Jacek i Ania je uwielbiają. Generalnie jeśli ktoś nie przepada za hamburgerami – będzie mieć tutaj ciężko. Choć zawsze są jeszcze hot dogi i corn dogi (ja nie odważyłam się ich spróbować) :)

Pierwszy burger - proteinowy :)


Quasi francuska bagietka, a w niej hamburger :)

 Klasyka :)
 
Chicken – skrzydełka w roli głównej. Wersja Buffalo dostępna również w Polsce – polecam, pomimo, że za kurczakiem osobiście nie przepadam (nigdy nie uważałam drobiu za prawdziwe mięso).

Diners – amerykańskie knajpy (ciężko je nazwać restauracjami) z typowym amerykańskim jedzeniem. Uświadomiono mnie, że są diners, w których można zjeść wspaniałe jedzenie (choć niezdrowe na maksa), jak również diners, gdzie zjesz, co tu dużo pisać, po prostu podle. Ponieważ póki, co trafiam na drugi typ diners nie mam dla nich serca :( Ale wystrój jest zawsze fajny!

Archie's American Diner - Pacific Grove, CA, United States
 /źródło: http://www.yelp.com/biz_photos/archies-american-diner-pacific-grove?select=QbxPX8ErIiBW2nQpdwTyeQ#QbxPX8ErIiBW2nQpdwTyeQ/

Sandwich – mniam! Polecam w sprawdzonym miejscu. Amerykanie często jedzą lekki obiad około południa, a potem popołudniu ciepłą kolację (obiad). Czy taka znowu ciepła to bym polemizowała, ale kanapki cieszą się tutaj popularnością :) Są oczywiście odpowiednio wielkie :)

Breakfast Ham Sandwich 
/źródło: http://randyssandwichshop.com/

Italian food – to, co nas bardzo zaskoczyło in minus to ceny włoskiego jedzenia. Bardzo wysokie! W życiu nie widziałam tak drogich makaronów i pizz, a co najgorsze za ceną wcale nie idzie jakaś specjalna jakość. Po prostu, co europejskie musi kosztować...

Mexican and other food – mnóstwo meksykańskich knajpek, fast foodów etc. Skorzystaliśmy z usług jednej z bardziej popularnych sieciowych restauracji serwujących mexican food – ok, ale już raczej nie powtórzymy tej przygody. Ogromna ilość takich miejsc to chyba domena Kalifornii. Ale prawda jest taka, że w USA znajdziesz jedzenie z całego świata. Trzeba tylko dobrze poszukać :) Są również sklepy z polskim jedzeniem – i to nie tak znowu daleko :)

Cold, fast & continuous – takimi przymiotnikami można określić sposób jedzenia Amerykanów. Cold, bo umówmy się, ale jedzenie podgrzane w mikrofalówce nawet na maksa, szybko stygnie. A napoje typu shake, iced tea etc. – wszystko zimne!!! Fast – nie tylko w odniesieniu do junk food, ale też do sposobu jedzenia. Szybko, w drodze, w biegu. Coffe to go – to wynalazek Amerykanów, jak sądzę. Zapytajcie Włocha czy pije kawę idąc ulicą :D A tutaj kawa w aucie, w ręce, wszędzie wielkie kubki z kawą lub innymi napojami. A continuous dotyczy tego, że Amerykanie jedzą ciągle i nieprzerwanie. Ilość przekąsek, jaka jest tutaj dostępna przerosła moje najśmielsze oczekiwania! Kto wprowadził zwyczaj jedzenia do kin i wszystkich możliwych miejsc publicznych, ha?!

Otyłość – problem zdecydowanie społeczny. Chociaż tutaj w Kalifornii nie widzi się go prawie wcale, wszyscy dbają o linię, dużo ćwiczą i ogólnie są very fit. Super, że już zauważono, iż to, co się je wpływa na to jak się wygląda, ale ciągle jeszcze brakuje połączenia dotyczącego ilości czasu spędzanego na siedząco w samochodzie, a tego jak się wygląda. To jednak będzie trudne do uświadomienia w kraju, gdzie nawet leki w aptece można kupić nie wysiadając z auta. To samo dotyczy też korzystania z bankomatów!!!

Organic – uuu... wszystko organic, jak u nas eko. Ale wszystko też modyfikowane genetycznie, więc takie organic jak u nas eko :) Trochę nowa ideologia, trochę moda, trochę zdrowiej???

Dania gotowe – na nich przeżyliśmy pierwsze tygodnie. Można przeżyć. Reszta bez komentarza. W amerykańskim sklepie spożywczym można kupić nawet gotową jajecznicę w opakowaniu. Smacznego! A raczej enjoy!
 Scrambled Eggs with Bacon #10 Can by Mountain House
 /źródło: http://www.prepandsave.com/scrambled-eggs-with-bacon.html/

I creme de la creme, czyli American breakfast. Ludzie Kochani, nie wiem kto dałby radę jadać takie śniadania dzień za dniem!!! Jajka, boczek, szynka, ziemniaki, sos, kiełbaski i naleśniki najlepiej z jakąś polewą. Aiuto!!!!!!!!!!!!


Jajka :)

 I skromne naleśniki śniadaniowe - w liczbie czterech :)

Reasumując – gdy pytacie za czym tęsknię w USA to z pewnością za Europejską kuchnią, ale póki co dajemy radę! Zosia uwielbia frytki i hamburgery, a jak dziecko jest szczęśliwe to matka też :)
I last but not least - pamiętacie najgorsza schifetę żywieniową jaką do tej pory tutaj znalazłam? Tak, chodzi o panierowane ciasteczka oreo. Ale jest jeszcze coś lepszego! Pewnie liczycie na jakieś dobre kalifornijskie winko po powrocie? A co powiecie na wino czosnkowe? :) Takie tutaj znalazłam :) 

Chateau de Garlic | by Jill Clardy

/źródło: https://www.flickr.com/photos/jillclardy/10370303723/
Bye bye!!!