Uff... wybaczcie długie milczenie, ale wypisywałam kartki pocztowe. Można sobie pomyśleć - ileż to czasu trwa takie wypisywanie?! Stosunkowo niewiele, ale biorąc pod uwagę liczbę kartek (40 - sic!!!) trochę mi to zajęło :)
Ad rem. Tytuł dzisiejszego posta powinien wprowadzić w tematykę przyrodniczą, bo o takiej chciałam dzisiaj tu traktować. O kalifornijska przyrodo - chciałoby się wykrzyczeć, bo piękno tutejszej fauny i flory przytłacza. Kolejny raz się przyznaję - byłam totalna ignorantką, jeżeli chodzi o miejsce do którego się wybraliśmy. Tymczasem ogromne pnie sekwoi, rozmaite gatunki kwiatów, których nawet nie potrafię nazwać, foki, lwy morskie, ptactwo wszelakiego rodzaju, łącznie z siwymi czaplami (tak, nie tylko kanadyjskie gęsi tu rządzą!) - a wszystko na wyciągnięcie ręki. Pewnie niejeden raz będę tu wyśpiewywać peany na cześć przyrody, ale jest ona tutaj naprawdę wyjątkowa. W samej okolicy Monterey (okolicy rozumianej amerykańsko czyli pewnie maksymalnie do 5 godzin jazdy autem w jedna stronę no i oczywiście dystans w milach) znajduje się aż 14 (!!!) parków narodowych i rezerwatów przyrody, w tym najstarszy w całych USA (do którego mam nadzieje uda nam się dotrzeć niebawem).
Przy przyrodzie warto wspomnieć na koniec, żeby nie przedłużać bo zdjęcia czekają, o klimacie. Kalifornia jest sucha - o tym pewnie słyszeliście. Stan od kilku lat boryka się z ogromną suszą, którą faktycznie można zaobserwować gołym okiem. Po pierwsze, w ogródkach dominuje kora, a nie trawa. Został wprowadzony całkowity zakaz podlewania i jedynym miejscem, gdzie trawa jest regularnie zraszana jest...tutejszy cmentarz. Po drugie, przepiękne zielone i wręcz soczysto-zielone pagórki z dnia 1 marca br. zmieniły się w brązowe, wysuszone wzgórza. Obserwowałam proces bo przemierzam ta drogę co tydzień. Po trzecie, ogólny stosunek ludzi do wody. Ona tutaj jest naprawdę cenna. Trwa proces demontażu prywatnych basenów, a przeciętni mieszkańcy starają się nie zużywać wody ponad miarę. Bo, po czwarte wreszcie, mino częstego i dosyć gęstego zachmurzenia, nie pada tutaj większy deszcz.
I last, but not least - tutejszy mikroklimat. Pewnie większość z Was, gdy myśli o Kalifornii to w głowie pojawiają się obrazy z "Baywatch" - palmy, plaża, słońce i przyjemne ciepło. Otóż wszystko to można spotkać pewnie na południu i na pewno w głębi lądu (oprócz plaż). Niestety w Monterey nie ma ostatniego elementu czyli ciepła :(:(:( O czym nie wiedziałam przed wyjazdem :( Dwa słowa określające tutejszy mikroklimat to "foggy" i "freezing" - wszystko potwierdzam z autopsji. Ale nie przesadzajmy - i tak jest awesome :D
A teraz czas na photos bo trochę się rozpisałam.
To zdjęcia z naszej trasy rowerowej - uwielbiam te ławeczki :):):) I generalnie dokładnie tak to wygląda w rzeczywistości - z tak wyrazistymi kolorami jak na zdjęciach :)
Foki tu, foki tam, foki wszędzie tu i tam :) Na ostatnim zdjęciu z maleńkimi foczkami :)
Aha i piękna, focza (na wyłączność) plaża w Point Lobos :)
Ptactwo wszelakie, w tym pelikan i dzięcioł :) Niestety nie mam zdjęcia bardzo popularnego ptaszka tutaj mianowicie Modrosójki Błękitnej, zwanej Blue Jay, ale postaram się poprawić next time :) No i brakuje czapli...:(
Kwiaty - te najbardziej powszechne :)
Te malownicze krajobrazy to Pebble Beach (pamiętacie 14$ za wjazd na 17 mile drive - płaci się za takie widoki). Ostatnie to "nasza" plaża w Monterey i "emotion of ocean" bo ocean jest delikatnie mówić wodą burzliwą, zmienną, a przy tym bardzo pociągającą. Jak mówi Zosia: lubię ocean bo jest bardzo interesujący. Choć dla mojego dziecka obecnie wszystko jest "bardzo interesujące" :)
Chip. Albo Dale :)
Ale o tym cicho sza! Nasze mamy nie mogą się o tym dowiedzieć!
I to by było na tyle. Do następnego wpisu! Bye bye!!!