wtorek, 28 kwietnia 2015

Emotion of ocean...

Uff... wybaczcie długie milczenie, ale wypisywałam kartki pocztowe. Można sobie pomyśleć - ileż to czasu trwa takie wypisywanie?! Stosunkowo niewiele, ale biorąc pod uwagę liczbę kartek (40 - sic!!!) trochę mi to zajęło :)

Ad rem. Tytuł dzisiejszego posta powinien wprowadzić w tematykę przyrodniczą, bo o takiej chciałam dzisiaj tu traktować. O kalifornijska przyrodo - chciałoby się wykrzyczeć, bo piękno tutejszej fauny i flory przytłacza. Kolejny raz się przyznaję - byłam totalna ignorantką, jeżeli chodzi o miejsce do którego się wybraliśmy. Tymczasem ogromne pnie sekwoi, rozmaite gatunki kwiatów, których nawet nie potrafię nazwać, foki, lwy morskie, ptactwo wszelakiego rodzaju, łącznie z siwymi czaplami (tak, nie tylko kanadyjskie gęsi tu rządzą!) - a wszystko na wyciągnięcie ręki. Pewnie niejeden raz będę tu wyśpiewywać peany na cześć przyrody, ale jest ona tutaj naprawdę wyjątkowa. W samej okolicy Monterey (okolicy rozumianej amerykańsko czyli pewnie maksymalnie do 5 godzin jazdy autem w jedna stronę no i oczywiście dystans w milach) znajduje się aż 14 (!!!) parków narodowych i rezerwatów przyrody, w tym najstarszy w całych USA (do którego mam nadzieje uda nam się dotrzeć niebawem). 

Przy przyrodzie warto wspomnieć na koniec, żeby nie przedłużać bo zdjęcia czekają, o klimacie. Kalifornia jest sucha - o tym pewnie słyszeliście. Stan od kilku lat boryka się z ogromną suszą, którą faktycznie można zaobserwować gołym okiem. Po pierwsze, w ogródkach dominuje kora, a nie trawa. Został wprowadzony całkowity zakaz podlewania i jedynym miejscem, gdzie trawa jest regularnie zraszana jest...tutejszy cmentarz. Po drugie, przepiękne zielone i wręcz soczysto-zielone pagórki z dnia 1 marca br. zmieniły się w brązowe, wysuszone wzgórza. Obserwowałam proces bo przemierzam ta drogę co tydzień. Po trzecie, ogólny stosunek ludzi do wody. Ona tutaj jest naprawdę cenna. Trwa proces demontażu prywatnych basenów, a przeciętni mieszkańcy starają się nie zużywać wody ponad miarę. Bo, po czwarte wreszcie, mino częstego i dosyć gęstego zachmurzenia, nie pada tutaj większy deszcz.


I last, but not least - tutejszy mikroklimat. Pewnie większość z Was, gdy myśli o Kalifornii to w głowie pojawiają się obrazy z "Baywatch" - palmy, plaża, słońce i przyjemne ciepło. Otóż wszystko to można spotkać pewnie na południu i na pewno w głębi lądu (oprócz plaż). Niestety w Monterey nie ma ostatniego elementu czyli ciepła :(:(:( O czym nie wiedziałam przed wyjazdem :( Dwa słowa określające tutejszy mikroklimat to "foggy" i "freezing" - wszystko potwierdzam z autopsji. Ale nie przesadzajmy - i tak jest awesome :D

A teraz czas na photos bo trochę się rozpisałam.


To zdjęcia z naszej trasy rowerowej - uwielbiam te ławeczki :):):) I generalnie dokładnie tak to wygląda w rzeczywistości - z tak wyrazistymi kolorami jak na zdjęciach :)





Foki tu, foki tam, foki wszędzie tu i tam :) Na ostatnim zdjęciu z maleńkimi foczkami :)

Aha i piękna, focza (na wyłączność) plaża w Point Lobos :)





Ptactwo wszelakie, w tym pelikan i dzięcioł :) Niestety nie mam zdjęcia bardzo popularnego ptaszka tutaj mianowicie Modrosójki Błękitnej, zwanej Blue Jay, ale postaram się poprawić next time :) No i brakuje czapli...:(


Kwiaty - te najbardziej powszechne :)



Te malownicze krajobrazy to Pebble Beach (pamiętacie 14$ za wjazd na 17 mile drive - płaci się za takie widoki). Ostatnie to "nasza" plaża w Monterey i "emotion of ocean" bo ocean jest delikatnie mówić wodą burzliwą, zmienną, a przy tym bardzo pociągającą. Jak mówi Zosia: lubię ocean bo jest bardzo interesujący. Choć dla mojego dziecka obecnie wszystko jest "bardzo interesujące" :)

Chip. Albo Dale :)

Ale o tym cicho sza! Nasze mamy nie mogą się o tym dowiedzieć!

I to by było na tyle. Do następnego wpisu! Bye bye!!!










poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Baczność! Spocznij! Kolejno odlicz!

Good morning!!! Dzisiaj opowiem trochę o kampusie :) Naval Postgraduate School (NPS)- taka nazwę nosi uczelnia, która zaprosiła mojego męża, to szkoła, w której wyższe wykształcenie zdobywają głównie żołnierze amerykańscy. Odbywają się też tutaj kursy dla żołnierzy z innych państw, w tym także z PL :) Tyle tytułem wstępu a teraz garść ciekawszych info: o 8 rano na całym kampusie rozbrzmiewa https://www.youtube.com/watch?v=jXpTNZH1biI (źródło: youtube) CODZIENNIE. Na całym kampusie i w każdym miejscu. Odbywa się wówczas uroczyste wciąganie flagi na maszt. A o zachodzie słońca żegna nas instrumentalna pieśń amerykańskiej marynarki wojennej. CODZIENNIE :)

We wtorki wszyscy przychodzą na zajęcia w mundurach ergo: razem z Zosią już nieraz wpadłyśmy na wielkich (sic!!!) amerykańskich marines czy innych soldiers. W windzie spotkałyśmy już niejednego admirała i tylko zastanawiam się czy któryś z nich nie był potomkiem samego Nimitza...who knows... Ach no i oczywiście navy seals - Jacek już poznał na zajęciach jednego pana - former navy seal :)  I last but not least na każdej mszy świętej w modlitwie wiernych zawsze modlimy się za dusze poległych w Afganistanie i Iraku.

Na spacerze po kampusie może się zdarzyć, że chłopaki trenują na samolotach - naval aviation ma się tu bardzo dobrze. Co to oznacza? Huk NIESAMOWITY, wielka maszynę przelatującą bardzo bardzo nisko i szok po spojrzeniu w górę bo latają...uzbrojone... Jestem laikiem jeśli chodzi o te maszyny, ale Jacek dokładnie mnie wypytał, z zazdrością, bo on jeszcze na ich ćwiczenia nie natrafił. Ja Wam tylko powiem, że, delikatnie mówiąc, to bardzo nieprzyjemne uczucie...

Oczywiście wejście na kampus jest pilnie strzeżone czyli czujemy się bezpiecznie. Ale czasem aż za bardzo bo kontrole są momentami bardzo drobiazgowe. Bez względu na to czy mieszkasz tu jeden dzień czy nieco dłużej...

Z rozrywek typowych - next Saturday jest "bal podwodniaków" czyli bawi się naval submarine section. My z Jackiem nastawiamy się na obchody kolejnej rocznicy bitwy, nie, nie pod Grunwaldem, o Midway, moi Drodzy, bo tutaj II WW to głównie wojna na Pacyfiku.Zapowiada się naprawdę niezła zabawa :)

A teraz kilka zdjęć oddających klimat naszego nowego miejsca:)





Pociski - rzeźby :)

I kolejny pocisk :)


Sztandary też są - nie myślcie sobie!
Cudo - kapsuła czasu :)

A to dopiero gratka - Zosia biegnie i... stop. Takie tutaj mam piękności :)
A to tez kampus - bo nie napisałam, że jest tutaj przepięknie i zielono. Skrzyżowanie krakowskich Błoń (rozmiar), Parku Skaryszewskiego (liczba wiewiórek) i zwykłego polskiego lasu. Żołnierze oprócz słynnego basenu maja do swojej dyspozycji korty tenisowe, a nawet pole golfowe - wszystko na kampusie!

A to słynne aggressive and nesting canada geese - są wszędzie, a ostatnio, jak zobaczycie poniżej klimat się już zmienił, bo pojawiły się...małe gąski :) A wraz z nimi nowe pragnienie mojej córki: Mamusiu, czy jak złapiesz taką małą gąskę to OD RAZU mi ją dasz?


Kiedyś żyły tutaj też pawie (Łazienki Królewskie), ale przed naszym przyjazdem ostatni paw wyzionął ducha... :( No to dzisiaj chyba byk długi spacer, co? Take care i bye bye!!!






niedziela, 12 kwietnia 2015

Welcome to the hotel California, such a lovely place...

Good evening!!!

dzisiaj będzie krótko, ale za to zamieszczę sporo zdjęć bo dzisiejszy temat to https://www.youtube.com/watch?v=lrfhf1Gv4Tw (źródło: youtube).

Hotel, w którym przyszlo nam mieszkać, znajduje sie w samym środku kampusu, a jego dawna nazwa to Del Monte Hotel. Pod tą nazwa funkcjonował jako zwykły hotel od 1880 roku i co ciekawe, gościli w nim nawet dwaj prezydenci USA. Od 1943 przeszedł pod zarząd armii amerykańskiej i tak zostało do dzisiaj. O tym jak się żyje na kampusie uczelni cywilno-wojskowej napiszę w osobnym wpisie, ale przez fakt że hotel stanowi teraz część uniwersytetu zmieniono mu nazwę na Herrmann's Hall oraz całkowicie zmieniono warunki pobytu. Hotel i dostęp do niego nie jest możliwy dla nikogo, kto nie posiada odpowiedniego upoważnienia lub zaproszenia. Co to oznacza w praktyce? Że ktokolwiek, kto chciałby nas odwiedzić nie mógłby wejść na teren uczelni ani dostać się do hotelu. Taka swoista golden cage, choć ja bardziej uważam, że golden niż cage. A dlaczego? Zobaczcie sami...










To były zdjęcia lobby hotelowego. Jak dla mnie - może być :D






Powyższe to zdjęcia tzw. pokoju historycznego, w którym umieszczono pamiątki po co znamienitszych gościach oraz całą historię hotelu. Ale niewielu tam zagląda...




Moja ulubiona sala balowa - nazywam ją Wawelską, przez sentyment. Bo rozmiarem raczej przypomina Błonia Krakowskie. Jest ogromna - jak wszystko w Ameryce.






A teraz czas na...otoczenie :)





Uściślam - basen reprezentacyjny, nie do pływania. Magnolie już przekwitły. Ale mimo to jest pięknie :) Oj ciężko będzie nam to zostawić dla Grochowa... ;)
Poniżej problem, z jakim ostatnio borykamy sie na kampusie.
Sami widzicie, nie ma lekko i musimy uważać :) Zdjęcia wielkich i wszechobecnych na kampusie dzikich gęsi kanadyjskich prześlę w kolejnym wpisie, który pojawi się, mam nadzieję, niebawem. Póki co, żegnam Was tradycyjnie bye i na koniec ostatnie zdjęcie - tuż przed hotelem :)



God bless America. And Poland, of course :) Bye bye!!!


czwartek, 9 kwietnia 2015

Where are we? :)

Tak jak obiecałam będzie trochę o tym, gdzie my właściwie jesteśmy. Nie będę Was oszukiwać - gdy Jacek powiedział mi Kalifornia to dla mnie oznaczało niewiele, czyli: ocean, Stanford, Dolina Krzemowa, Google, Hollywood i...Meksyk, bo stan w końcu graniczny :) O jakaż ignorancja z mojej strony!!! Bo Kalifornia, jak podaje wspaniała Wikipedia i mój przewodnik, to jeden z największych stanów USA - jest większa powierzchniowo od Polski, ma praktycznie taką sama liczbę ludności jak Polska (różnica pół miliona na korzyść PL) i jest najbogatszym stanem. Niezwykle różnorodna, z uwagi na geografię (i góry, i ocean, i jeziora), ale i ze względu na ludność (bardzo dużo imigrantów z krajów azjatyckich, ale i z Ameryki Południowej), łączy w sobie i dziewicze rezerwaty, w których żyją rdzenni Indianie i miasta takie jak Los Angeles czy San Francisco. Trafiliśmy więc do krainy kontrastów, i to nie tylko przyrodniczych czy kulturowych, ale i społecznych. Bo oprócz wielkiego bogactwa, które jest tutaj obecne (rezydencje za bagatela 60 milionów...dolarów of course) jest tutaj obecna także wielka bieda. Ale o różnicach społecznych będzie w innym wpisie. Teraz mapka:

/źródło: http://www.nevozhay.com/polish/posts/75/

A my moi Drodzy, jesteśmy tuz przy wybrzeżu, pomiędzy San Francisco, a Los Angeles, na malutkim półwyspie Monterey :) Miejscowość malownicza, dawniej słynąca z produkcji sardynek, obecnie z sera Monterey Jack, jednego z największych akwariów na świecie (Monterey Bay Aquarium) i z wielkiej ilości lwów morskich. O wszystkim będę pisała bardziej szczegółowo w kolejnych wpisach. Miejscowość jest górzysta dlatego jazda na naszych najprostszych, bezprzerzutkowych rowerach z przyczepką, w której siedzi Zosia momentami jest nieco trudna :) Z Monterey można jechać albo do tańszych i bardziej codziennych miasteczek jak Seaside czy Sand City, albo w stronę blichtru i snobizmu, czyli Pacific Grove, Carmel i Pebble Beach - znane tutaj z przepięknych pól golfowych.

Na koniec jeszcze tylko słów kilka o tym co to oznacza blichtr i snobizm - otóż we wspomnianych okolicach, w częściach mieszkalnych nie ma ani chodników ani latarni ani żadnych reklam przyulicznych, żeby nikt niepowołany się nie kręcił, a wjazd na najsłynniejszą w okolicy 17 mile drive, która wiedzie do owych pól golfowych jest płatny, chyba 14$ i otwarty tylko w określonych godzinach. Rowery i piesi - za darmo, ale takich chętnych to niewielu uświadczysz bo trasa rowerowa trudna, a piesi muszą iść po ulicy. To się nazywa privacy :) Mam nadzieję, że w ten weekend uda nam się przejechać ta drogą - za 14$ :)

 I last but not least: podobno w Polsce zimno wiec przesyłam linka do Califronia Dreamin' on such a winter day!!! :)
https://www.youtube.com/watch?v=dN3GbF9Bx6E

Pełen oldschool!!! Bye!

Ach, no i kilka zdjęć :) Popołudniowy spacer z Zosią po plaży w Monterey :)