sobota, 30 maja 2015

Do re mi jedziemy!!!



Moi Drodzy, z racji faktu, że nie mieszkamy już w najbardziej niedostępnym miejscu na świecie, czyli w kampusowym hotelu (który oczywiście uwielbiałam) to od razu zaczęliśmy zapraszać gości – wreszcie! :) Korzystamy więc ile możemy :) Ale oprócz nowego lokum w udziale przypadł nam też pojazd i stąd teraz słów kilka o jeżdżeniu autem w USA.


Jeśli jest gdzieś raj dla kierowców – to tutaj. Nie chodzi mi tylko o automatyczne skrzynie biegów :) Szerokie piękne drogi ( większości), bezpłatne, wspaniałe autostrady (w większości), kultura jazdy (zazwyczaj), bezkolizyjne rozwiązania problemów drogowych (tak, można!!!). Jazda tutaj to czysta przyjemność – nie stres! I piszę to do Was jako bardzo początkujący kierowca.

No i oczywiście samochody – WIELKIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! PIĘKNE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! W USA ogólnie jeździ każdy i wszystko. Każdy czyli można spotkać prawie dzieci czy osiemdziesięciokilkuletnie osoby za kółkiem. A wszystko – odnosi się do zdjęć poniżej, o których za moment (dokumentację sporządziłam specjalnie z myślą o Was) :) Wreszcie, specyfika USA i w szczególności Kalifornii: kilka aut na rodzinę, auto w zależności od pogody (na deszczową z dachem, na słońce wersja cabrio), i wreszcie nasz idol, czyli podwórko z trzema porsche – ten sam model (oldschool), w trzech różnych kolorach. I to nie jest tutaj wyjątek :) A teraz najlepsze czyli fotki :)

Kto wie czyje to auto?

Batmana!!! :)



Standardowe auta amerykańskie - na pace wożą dosłownie wszystko.




Słodki oldschool :)

Hmm... ogłaszam konkurs: w jakim serialu jeżdżono takimi samochodami? Ledwo zmieścił się w kadrze :)

Słodki, rodzinny busik :)

No właśnie, pełna kultura: na wakacje z dwoma samochodami, to jest pomysł!

Chyba najpopularniejszy model auta w Nowym Jorku - na każdym manhattańskim rogu suną niczym kolumna karawanów, bo tak wyglądają.

Klasyka gatunku - Zosia uwielbia schoolbusy :)

I zagadka: co to za autko ktoś przykrył stylowym czerwonym (podpowiedź) pokrowcem?
I na koniec powrót do rzeczywistości: dzieło Zosi w laboratorium lego :) Też czuje klimat :)

Z motoryzacyjnych info to byłoby na tyle. Ach, jeszcze jedno: TANIE paliwo. Ale o tym chyba już było :) Ponieważ zbliża się przyjazd Ani to i moja aktywność blogowa może czasowo się zmniejszyć - we will see... :) 
PRYWATA: Dziękuję za maile z info, że czytacie i prosicie o więcej. To miłe i motywuje do dalszego pisania :)
I to by było na tyle. Bye bye!!!








What I love about America :D

Goooooooooooooood morning!!!!!!!!!!!!! Witam wszystkich w pierwszy od bardzo wielu dni sunny morning in California!!!! Nadrabiam zaległości spowodowane przeprowadzką i innymi okolicznościami, ale everything is ok :) A nawet better :)

https://www.youtube.com/watch?v=mcOA213iIDs (źróło: youtube). Dzisiaj chciałam napisać o tym, co lubię w USA - a wbrew pozorom trochę tego jest :)

Primo: wygoda (nie mylić z wygodnictwem). Moi Drodzy nie wiem kto wymyślił manualne skrzynie biegów, ale automatyczne są dużo dużo lepsze!!! Really!!! A suszarki do prania? Ileż to zaoszczędzonego czasu!!! Można mieć o połowę mniej pościeli, ręczników etc. bo pierzesz a potem hop do suszarki i już. Suche! Bez rozwieszania, bez kapania etc. I nie, wcale nie niszczą się ubrania (pomijam hotelowe suszarki, ale te w domach prywatnych są o niebo lepsze). A wygodne ubrania? W USA można kupić wszystko - to fakt. Ale Amerykanie przebijają wszystkich jeśli chodzi o wygodę ubrań. Naprawdę w czasach, gdy w Europie ciężko kupić cokolwiek nieprzetartego, bez dziur czy prostego w USA to nie jest problem. I choć czasem Amerykanie przesadzają ze sportowym outfitem (nigdy nie zapomnę kobiety w zielonym ortalionowym dresie podczas wielkosobotniej liturgii), to bardzo chwalę sobie tutejsze ciuchy. Proste i wygodne. No i ta jakość :)
 
/źródło:  http://en.wikipedia.org/wiki/Flag_of_California/

Secundo: respekt. Szacunek dla klienta i dla drugiego człowieka. Klient jest tutaj panem i naprawdę jest to miłe. Bezproblemowe zwroty czy wymiany w sklepach, zawsze uśmiechnięta obsługa, kelnerzy pytający czego Ci jeszcze trzeba etc. Poszanowanie opinii - wszak wszystko jest cool :) Przykład - taka sytuacja: zwracamy do sklepu spodnie, bo miały skazę. Chcemy je wymienić. Pani przynosi drugą parę i niestety w tym samym miejscu także znajduje się skaza. Dodam, że spodnie kupiliśmy przez internet na podwójnej przecenie. Co robi ekspedientka? Przeprasza nas najmocniej, zamawia przez internet kolejną parę, nie, nie w tej samej cenie, z dodatkowym 15% upustem. I ponownie bardzo bardzo nas przeprasza zapewniając, że takie sytuacje zdarzają się naprawdę rzadko :) Na koniec dodam tylko, że jako osoby z Polski przez długi czas zastanawialiśmy się czy w ogóle da się te spodnie wymienić i czy jest sens się szarpać. Ech...

/to nasz ulubiony most - przejażdżka przez niego to ciekawe doznanie ;)/


Tertio: pozytywny stosunek do rzeczywistości, czyli keep smiling i no problem. Już chyba się przyzwyczaiłam do tego, że wszyscy się tu witają, uśmiechają i generalnie dominuje podejście: no worries! Moi Drodzy, jak się wprowadziliśmy to nasi nowi sąsiedzi zapukali do nas i przynieśli wielką torbę jedzenia - na powitanie. I każdy powtarza: if you need anything, just let us know. Szklanka zawsze do połowy pełna - łatwiej się tak żyje, naprawdę. W tym zawiera się też problem solving approach - jest problem, to trzeba go rozwiązać. Konkretnie, szybko i efektywnie :)

/beauty of the area/

Quatro: ostatnia cecha Amerykanów, którą szczerze podziwiam to hojność. Sama doświadczyłam niesamowitej hojności z ich strony. I nie chodzi tu tylko o hojność w wymiarze materialnym - Amerykanie są mistrzami fundraisingu nie tylko dlatego, że dobrze zbierają pieniądze, ale też dlatego, że hojnie się nimi dzielą. Są także hojni, jeśli chodzi o czas - potrzebujesz czegoś, nie ma problemu itd. Tego możemy się od nich nauczyć :)

/a czy Wy wybraliście juz sport dla Waszego dziecka? Bo my tak :D/

Rozpisałam się sporo, zdjęć niewiele. Mogłabym jeszcze pisać, bo Amerykanie imponują też pracowitością i przedsiębiorczością, ale tutaj mam zdanie następujące: gdyby Polacy mieli takie możliwości, jak mają Amerykanie (czyli niskie podatki, państwo normalne, a nie policyjne, po stronie obywatela, a nie po swojej itd.) to w mojej opinii bylibyśmy jeszcze lepsi :) Zdjęcia nadrobię w kolejnym wpisie o... samochodach!!!
A zatem bye bye!!!


wtorek, 19 maja 2015

Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski - czyli rzecz o Kościele :)

Hello again :) Niektórzy z Was pytali mnie czy są jakieś różnice jeśli chodzi o liturgię pomiędzy PL, a USA i generalnie o to, jak wygląda kościół katolicki (KK) w Ameryce. Ad rem :)


W tym wpisie kolejny raz wyjdzie na jaw moja ignorancja. Gdy dowiedziałam się, że jedziemy do Kalifornii byłam pewna, że oto na sześć miesięcy jadę po prostu do kraju pogan. Sic, teraz się śmieję, jak to piszę, ale takie miałam na początku wrażenie. Oczyma duszy mojej widziałam jeden, mały, zapomniany kościół albo lepiej, kaplicę, z jednym bardzo wiekowym księdzem, gdzieś w głębi Kalifornii, do której żeby się dostać trzeba przejechać dziesiątki mil. O jak wielka była moja niewiedza!!!

Jedno wiedziałam na pewno, że będę w mniejszości, ale w USA to naprawdę nie jest problem. Kościołów wokół nas nie jest może zatrzęsienie, ale jest ich kilka, msze są odprawiane kilka razy w ciągu dnia (tylko w kaplicy na kampusie jest jedna dziennie, ale to zrozumiałe, bo tutaj jak wiecie niewiele osób może w ogóle wejść). Jest dużo mniej księży - to fakt, ale przez to też bardziej się docenia ich obecność. Poniżej zamieszczam kilka moich subiektywnych spostrzeżeń, a na koniec będą zdjęcia (tym razem nie moje - mój aparat na razie poległ).

1. Komunia Św. jest zawsze udzielana pod dwoma postaciami. W tygodniu i w niedzielę. To jest bardzo piękne :)
2. Katolicyzm jest tutaj bardzo świadomy i praktycznie wszyscy obecni na mszy przystępują do Komunii. Jest też dużo nawróceń, tzn. ludzie dorośli proszą o chrzest. Np. w Wielką Sobotę KK powiększył się o dwudziestu nowych katolików tylko tutaj w Monterey!
3. Wspominałam, że jest tutaj dużo mniej księży. To skutkuje bardzo dużym zaangażowaniem ludzi świeckich w sprawy parafii i kościoła. Świeccy przygotowują całą mszę, czuwają nad jej przebiegiem, jest bardzo dużo szafarzy Komunii Św., nie tylko wśród mężczyzn, ale i wśród kobiet. Świeccy prowadzą też dużo modlitw, np. wszystkie drogi krzyżowe na kampusie w każdy piątek Wielkiego Postu były prowadzone przez świeckich, nie było na nich księdza. Ale spokojnie: msze odprawiają księża :)
4. Porządek :) Gdy się spóźnisz na mszę, pan czuwający w daną niedzielę nad liturgią wskaże Ci wolne miejsce w ławce. Do komunii idzie się ławkami, jak w zakonie, nie swobodnie. Tego musiałam się nauczyć :)
5. Kościół jest trochę jak dom. Nie jest nas bardzo dużo więc większość osób się zna, a ksiądz zna większość swoich parafian. Po mszy św. niedzielnej jest zawsze poczęstunek dla wszystkich w ogrodzie parafialnym (napoje i ciastka), który finansujemy z naszych coniedzielnych składek. Takie spotkania są bardzo fajne - poznaje się mnóstwo ludzi, można pogadać o ciekawych inicjatywach, no i dzieci je uwielbiają. Zosia zawsze pyta czy po mszy idziemy do ogródka na ciastko :) Co ja jej będę mówić w Polsce?! :)

Jest jeszcze wiele innych drobnych różnic, o których pisanie zajęłoby mi pewnie co najmniej dwa dni :) Wspomnę jeszcze, że do mszy niedzielnej przygrywa pan na pianinie, nie na organach :) A tuż przed rozpoczęciem mszy zawsze prosi, aby przywitać się ze sobą nawzajem, co jest miłym zwyczajem.

Wreszcie, kilka słów o tym, komu zawdzięczam obecność KK na tych terenach. Junipero Serra, misjonarz z XVIII wieku, który założył aż 9 kalifornijskich misji, czyli kościołów będących wówczas ośrodkami życia społecznego i kulturalnego. W tym roku we wrześniu podczas wizyty papieża Franciszka w USA (tak, papież przylatuje do Ameryki, ale niestety tylko na wschodnie wybrzeże) odbędzie się kanonizacja bł. Junipero. I nie byłoby w tym dla mnie nic dziwnego ani zaskakującego (ileż to kanonizacji mamy w Europie w ciągu chociażby jednego roku!), gdyby jedna moja koleżanka trafnie nie zauważyła, że my w Europie mamy dużo świętych, ale oni z Kalifornii praktycznie żadnego. Zapowiada się więc duże wydarzenie :) A wracając do misji to m.in. San Francisco, San Diego, San Jose, Santa Cruz, Santa Clara, Santa Barbara, San Carlo Borromeo (Carmel) - to pokazuje, że Kalifornia misjami stoi :)

A teraz przyszedł czas na zdjęcia:



Misja San Carlo Borromeo w Carmel (źródło: http://www.planetware.com/tourist-attractions-/monterey-us-ca-mn.htm)

 

I jeszcze raz :) (źródło: http://www.focustoframe.com/photo-items/carmel-mission-basilica/)


A to najmniejsza katedra świata, czyli katedra w Monterey :) (źródło: http://www.sancarloscathedral.org/)

 

A tak katedra prezentuje się wewnatrz :) (źródło: https://www.pinterest.com/donnasiemann9/catholic-cathedrals/)

 
A to kościół w Pacific Grove - od razu widać, że to nie misja :) (źródło: https://www.dioceseofmonterey.org/pacific-grove-st-angela-merici-church.aspx)

I to by było na tyle. Jutro czeka nas przeprowadzka i przez sześć tygodni będziemy żyli w iście american dream style :) A potem powrót do hotelu :) 

Na koniec proponuję zdjęcie twórczości własnej naszej rodziny - made by us czyli efekty mieszkania w jednym pomieszczeniu z dwulatkiem :)

 Bye bye!!! :)




Akwarium, wielkie akwarium :)

https://www.youtube.com/watch?v=Ob9WtNANGzI (źródło: youtube)

Dzień dobry!!!!!!!!!! Tej piosenki jeszcze chyba nie było ;) A dzisiejszy wpis będzie z cyklu: przeżyjmy to jeszcze raz, czyli akwarium :) Monterey Bay Aquarium to wizytówka naszego miasteczka, jedno z największych tego typu miejsc na świecie (sic!), mieliśmy okazję zwiedzać je w marcu. Był to jeden z cieplejszych dni tutaj - dlatego dobrze go pamiętam!!! :D:D:D Miejsce, a w szczególności zbiory akwarium robią wrażenie. 

Poniżej zamieszczam kilka zdjęć (trudno się tam fotografuje bez profesjonalnego sprzętu, bo jest ciemno i w dodatku wybraliśmy się na zwiedzanie w sobotę, czyli było sporo ludzi), bo co tu pisać, sami zobaczcie i oceńcie. A na samym końcu - zdjęcie niespodzianka!!!



Najpierw ryby - był tez jeden rekin :)


Ryby, dużo ryb :)



Słuchajcie meduzy - najbardziej niesamowite, zaraz po wielkiej czerwonej ośmiornicy, jak z kreskówek :) Niestety zdjęcie ośmiornicy nie wyszło - ona przebywała w wielkich ciemnościach, ale do akwarium powrócę, gdy przyleci Ania, więc może wtedy się uda ją lepiej uchwycić :)

Te ptaki były świetne - niczym w bajce "Madagaskar" odstawiały niesamowity show! Następnym razem nakręcę to i spróbuję załączyć filmik :) Ptaki nazywają się puffins :)





I na koniec awesome photo - piękny jest świat podwodny, tak piękny, że aż niewiarygodny!!!


A teraz obiecane last but not least:

Niestety nie wyszło dobrze :( Ale to zapowiadana czapla uchwycona w pośpiechu na placu zabaw Denisa Rozrabiaki!!!

Na teraz to tyle bo zaraz siadam do następnego wpisu - bye bye!!!






poniedziałek, 11 maja 2015

You never know...

Niespodzianka - drugi wpis tego samego dnia :) Chciałam Wam krótko opisać, o tym, co czasem nam się tutaj przytrafiało, czego musieliśmy się szybko nauczyć (napiwki) i o tym, co jeszcze przed nami :)


"(...) Everything free in America, for a small fee, in America" ("West Side Story") - opowieść jest związana z naszym wylotem do San Francisco z Nowego Jorku. Lecieliśmy z lotniska w Newark, lot był poranny, na lotnisku musieliśmy być ok 5 rano. Podjeżdżamy, oczywiście tłumy, ale słuchajcie tłumy ogromne, jak w piątek na Okęciu - masakra. A my z dużymi bagażami do nadania, z bagażami podręcznymi, z wózkiem i z Zosią. I wtedy naszym oczom ukazał się nowy wynalazek: odprawa outside. Nie musisz wchodzić do środka lotniska i szukać stanowiska, ot stoisz chwilkę na zimnie, ale przynajmniej od razu zabierają Ci bagaż. Nawet się nie zastanawialiśmy tylko od razu paszporty, bilety i hop. Pan miły, szybko nas odprawił, informując o tym, że wprawdzie nie będziemy mieć miejsc koło siebie, ale może ktoś się zamieni w samolocie. Schowaliśmy szybko nasze bilety,a on na nas patrzy. I patrzy, i patrzy... No to my na niego też - czy o czymś zapomnieliśmy?! I wtedy Pan subtelnie nam pokazał gestem znanym na całym świecie czego oczekuje. Money, money, money - bo inaczej nie wiadomo kto zajmie się naszymi bagażami. A że nie mieliśmy z Jackiem drobnych, a utraty bagażu nie chcieliśmy ryzykować, Pan dostał wysoki napiwek. A my nauczkę - zawsze mieć przy sobie drobne. Na napiwki oczywiście :)

Lekcje odrobiłam na szóstkę, bo gdy na lotnisku w SF zbliżył się do mnie jakiś Pan mówiąc, ze on mi chętnie pomoże bo mam dużo bagażu, patrząc na jego maleńką wizytóweczkę wpiętą w koszulę na której figurował napis: Luggage Help czy coś takiego, odpowiedziałam: No, thank you very much, I can handle it :)

http://kantory.pl/konsola/banknoty/174/img13.jpg 
/źródło: kantory.pl/

Dr House - część z Was wie, ze niedługo po przyjeździe wylądowaliśmy w miejscu, którego chciałam uniknąć chyba bardziej niż ognia, czyli na ostrym dyżurze w amerykańskim szpitalu. Myślę, że każdy z was jest w stanie sobie wyobrazić, że od wejścia zależało nam na szybkim wyjściu. Nie zwracaliśmy więc specjalnie uwagi na wiele rzeczy, skupieni na Zosi i gotowości do jak najszybszego odwrotu. W sumie wszystko poszło sprawnie, szybko, nie wiem czy tanio bo fakturę wystawiono na naszego ubezpieczyciela i mam nadzieje, że nie będe musiała jej oglądać :) W kazdym razie stoimy wszysycy przed szpitalem i czekamy na nasz transport, gdy nagle podchodzi do nas obca kobieta i mówi tak: 
- Bardzo Państwa przepraszam, widziałam jak Państwa przyjmowano do szpitala i chciałam Państwa bardzo przeprosić za Pana, ktory dokonywal rejestracji. Odniosłam wrażenie, że byl dla Państwa bardzo niemiły i nieuprzejmy. Bardzo Państwa przepraszam. Chciałam zapewnić, że my tutaj tacy nie jesteśmy. On był bardzo niemiły. Przepraszam raz jeszcze i życzę wszystkiego dobrego!
Dla nas szok - kulturowy przede wszystkim. Wow! My nie odnieśliśmy takiego wrażenia, ale spróbowaliśmy umiejscowić taką sytuację w PL :D 



/źródło: pinterest.com/

Go home, Madame - ostatnia story na dziś, z poprzedniego tygodnia, żeby nie było tak różowo. Wracam jak codziennie do domu, czyli do szkoły i hotelu, który znajduje się na jej terenie. Daję mój paszport kontrolerom i czekam. I czekam i czekam (dodam, że jestem z Zosią w wózku). Okazuje się, że nie ma mnie na liście wejść (wczoraj jeszcze byłam). Drugi strażnik woła, żeby mnie wpuścić bo mnie zna, ale ja proszę o listę i faktycznie sprawdzam: nie ma nikogo z nas. No nic, myślę, pójdę to wyjaśnić, bo następnym razem już mnie nie wpuszczą. Będzie inny strażnik, i co?! I poszłam. A tam okazało się, że zgubiono wszystkie nasze papiery i właściwie to od biedy mogą tylko Jacka wpuszczać. Ale mnie - nie. Pan zaśmiał mi się w twarz i powiedział, że jest bardzo ciekawy jak do tej pory tutaj wchodziłam. Hmm... może byłam na liście? Którą każdorazowo sprawdzano? Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny, gdy zapytałam: what can I do now? A Pan z uśmiechem odpowiedział mi: go home Madame :) Na co ja rzekłam: But I live here :) Ech... Pan nie jest z USA - oto sekret jego niemiłego zachowania. Sytuacja jest w trakcie wyjaśniania, udało mi się zdobyć tymczasową przepustkę do 13 maja. Uff...

 
/źródło: signspecialist.com/

Mogłabym też napisać o tym,jak Zosia zatrzasnęła się w windzie i w przymierzalni (tutaj często jest tak, że przymierzalnie można otworzyć tylko od środka, w innym przypadku, np. żeby do niej wejść, trzeba prosić obsługę sklepu o otwarcie), albo jak wybraliśmy się na rowerach do jedynego w mieście centrum handlowego, z Zośką w przyczepce, po czym okazało się, że ów sklep znajduje się na szczycie góry - coś w stylu krakowskiego zoo, bo mniej więcej tego rodzaju był nasz podjazd, po którym ostatnia rzeczą na jaką mieliśmy ochotę były zakupy. Ale za to jak się zjeżdżało!!! Itd, itd...

/nasz sprzęt :)/

To by było tyle na dzisiaj. Take care and bye bye!!!

If you are going to San Francisco :)

Moi Drodzy, w Polsce gorąco i wyborczo, a u nas tymczasem jedno z marzeń spełnione :) W ostatnią sobotę udało nam się odwiedzić San Francisco. Wycieczka przebiegała dość spontanicznie, ponieważ SF to miasto zazwyczaj spowite mgłą (tak, zimno AGAIN!!!), co oznacza ograniczoną widoczność, a tym samym marne możliwości robienia zdjęć. Tymczasem trafiliśmy na przepiękną pogodę, której efekty zamieszczam poniżej :)

Miasto bardzo urokliwe, mnóstwo pagórków z naprawdę dużym pochyleniem. W SF parkuje się specjalnie skręcając koła - żeby auto samo nie odjechało :) Udało nam się zwiedzić katedrę pw. Wniebowzięcia NMP, promenadę wzdłuż jednego z brzegów zatoki, Exploratorium - muzeum nauki (pierwowzór naszego Centrum Nauki Kopernik), założone przez brata Roberta Oppenheimera, Franka, no i wizytówkę miasta, czyli Golden Gate Bridge.Miasto, które pewnie wszyscy z nami z różnych amerykańskich seriali, jak np. "Ulice San Francisco", bynajmniej nie przytłacza. Wręcz przeciwnie, wydaje się dużo mniejsze, a to właśnie z uwagi na górki, pagórki i dużo wody :) Mosty też robią wrażenie - GGB to tylko jedne z wielu. Niestety nie udało nam się zwiedzić Alcatraz, ale wszystko jeszcze przed nami!

Temat muzyczny - chyba wszystkim znany: https://www.youtube.com/watch?v=7I0vkKy504U (źródło: youtube).

I zdjęcia :)

Widok z góry znajdującej się nad mostem :)

Symbol miasta :)

Dojazd - zdjęcia tego nie oddają, ale ten most ma coś w sobie.

Panorama z Fisherman's Wharf.

:)

Jedne z budynków portowych - obecnie znajdują się w nich sklepy i biura.


A to SF z lotu ptaka :) I od razu prostuję: nie, nie wynajęliśmy helikoptera. Ale w kwestii lotów wczoraj poznaliśmy naszego przyszłego sąsiada-żołnierza oczywiście, który w wolnym czasie lata małymi samolotami. Niesamowity człowiek - była na pięciu misjach wojskowych, w tym trzy razy w Iraku!!!

I just to conlude: we wspomnianym muzeum Jacek nabył książkę "Mini-weapons of mass-destruction: how to construct your own". Ja tylko się obawiałam, że przez nią nie wpuszczą nas na teren kampusu - bo ostatnio podniesiono alarm antyterrorystyczny w USA i zaostrzono kontrole we wszystkich bazach. Na szczęście weszliśmy :) O tym, dlaczego się obawiałam będzie w następnym poście, którego tytuł już zapowiadam: You never know... Oj, never :)

No to chyba wystarczy jak na pierwsze wrażenie :) Bye bye!!!










wtorek, 5 maja 2015

What I don't like about America :)

Moi Drodzy, oto w tym poście udzielam odpowiedzi na jedno z pytan, które otrzymałam: co Cie denerwuje w USA :) Oj, jest tego sporo :)

https://www.youtube.com/watch?v=NPlcE3GcoFc (źródło: youtube) - klasyk z West Side Story :) Dużo w nim prawdy, still :)

Poniżej lista, tego, co mnie denerwuje in America (kolejność zupełnie losowa):

1. System miar. O ludzie, człowiek idzie gdziekolwiek i czuje sie jak anlfabeta choc szkoły skonczył. jaka pogoda? Fahrenheit ci odpowie. Ile kupić pomidorów? Funt ci odpowie. Ile zatankować? Galonów oczywiście. Ile Twoje dziecko ma wzrostu? W calach oczywiście, bo kto słyszał o metrze czy centymetrze?! Jak daleko jest z Monterey do Los Angeles? 322... mile oczywiście. AAAAAAA!!! to doprowadza mnie do szału. Codziennie. Funty ogarnęłam, mile też, reszta czeka w kolejce. A no sposób pisania dat. Dzisiaj mamy prosto: 05/05/15, ale już z jutrem jest problem: 05/06/15. Ech...

2. Podatki. Nie, nie ich wysokość, która jest bajeczna (nikt tutaj nie słyszał o 23% VAT - toz to jakis rozbój w biały dzień!!!), ale fakt, że podatki są dodawane do ceny dopiero przy kasie albo w momencie otrzymywania rachunku w restauracji. Oprócz jedzenia (ceny brutto) i benzyny (nie jest opodatkowana!!!) - wszystkie ceny są cenami netto!!! A z cena netto jak z zarobkami brutto, prawda? I tak np. poniżej zdjęcia roweru z ceną netto :) Jak ktoś jest zainteresowany zakupem, proszę o info na priva - zobaczymy, co da się zrobić - dolar troszkę ostatnio spadł :)




3. Powierzchowność kontaktów. Niestety to  duże rozczarowanie. Bo choć Amerykanie zawsze się witają i każdy mówi do obcych "hi, hello, how are you" to praktycznie nikt nie jest zainteresowany odpowiedzią, bo ona jest oczywista" "well, fine, ok". I koniec. Kropka. Tyle. Amerykanie maja więc w sobie coś ze Skandynawów - bardzo konkretni i mimo wszystko chłodni w stosunkach interpersonalnych. No i te ich rozmowy o niczym!!! Ale nie chcę generalizować, choć czasem zdarza mi się zatęsknić za polskim narzekaniem - w USA się nie narzeka!!! Keep smiling you were born to be happy and successful!!! If you are not, it is your...problem. Choć ludzie są tutaj bardzo pomocni, ale o tym w innym poście pt. co lubię w USA ;)
W temacie powierzchowności - piękna trawa, szkoda tylko, że sztuczna :(

4. Jedzenie. Po pierwszych tygodniach postanowiłam zostać wegetarianką, co dla tych, którzy mnie dobrze znają brzmi to co najmniej niewiarygodnie. Nie dlatego, że mam coś przeciwko wegetarianom, tylko dlatego, ze od urodzenia kocham mięso. Ale jedzenie jest tutaj paskudne!!! Tak, nie lubię kuchni amerykańskiej, jest ciężka i niesmaczna. Całe szczęście, że ludzie z całego świata kultywują tutaj swoje tradycje kulinarne bo inaczej naprawdę zostałabym wegetarianką (mięso jest tutaj bardzo ciężkie i niezbyt smaczne, delikatnie mówiąc, za to warzywa pyszne i owoce też - truskawki przez CAŁY ROK!!! na pytania czy GMO - nie odpowiadam...;). Niedługo napisze o "Międzynarodowym Dniu Pokoju" - gdzie wyśpiewam peany na cześć innych kuchni, niż amerykańska, ale to wkrótce :) A i nie mogłam się opanować: przyszło wam kiedyś do głowy, aby zjeść panierowane ciasteczko oreo?! Amerykanom przyszło - sprzedają je!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!

5. Rozmiary. Wszystko jest wielkie. Auta, kubki, ubrania, wszystko. Ludzie też. Zdecydowanie bardziej pod tym względem odnaleźlibyśmy się w Japonii, that is true, but jesteśmy tutaj. Prowadzenie samochodu mniejszego niż przynajmniej SUV jest niemal niebezpieczne, w NY na ulicach królują Chevrolety Suburban (naszym zdaniem spokojnie można w nich mieszkać z całą rodziną), a picie wody ze standardowego europejskiego kubka czy butelki to kabaret. No ale cóż, jaki kraj, takie obyczaje :) Dziwnie jest być małym w wielkich Stanach :)

Mogłabym jeszcze wymieniać, ale dość narzekania - dużo więcej rzeczy mi się tutaj podoba i tego się trzymajmy :)

A poniżej kilka zdjęć :)


Obiecana sójka :)

Kochani rarytas - spośród 156 żyjących na wolności kondorów kalifornijskich udało nam się sfotografować jednego - krążyła ich para :) Są niesamowicie duże i piękne!!!

I na koniec obrazek z naszej majówki - relacja wkrótce!!! Bye bye!!!