poniedziałek, 11 maja 2015

You never know...

Niespodzianka - drugi wpis tego samego dnia :) Chciałam Wam krótko opisać, o tym, co czasem nam się tutaj przytrafiało, czego musieliśmy się szybko nauczyć (napiwki) i o tym, co jeszcze przed nami :)


"(...) Everything free in America, for a small fee, in America" ("West Side Story") - opowieść jest związana z naszym wylotem do San Francisco z Nowego Jorku. Lecieliśmy z lotniska w Newark, lot był poranny, na lotnisku musieliśmy być ok 5 rano. Podjeżdżamy, oczywiście tłumy, ale słuchajcie tłumy ogromne, jak w piątek na Okęciu - masakra. A my z dużymi bagażami do nadania, z bagażami podręcznymi, z wózkiem i z Zosią. I wtedy naszym oczom ukazał się nowy wynalazek: odprawa outside. Nie musisz wchodzić do środka lotniska i szukać stanowiska, ot stoisz chwilkę na zimnie, ale przynajmniej od razu zabierają Ci bagaż. Nawet się nie zastanawialiśmy tylko od razu paszporty, bilety i hop. Pan miły, szybko nas odprawił, informując o tym, że wprawdzie nie będziemy mieć miejsc koło siebie, ale może ktoś się zamieni w samolocie. Schowaliśmy szybko nasze bilety,a on na nas patrzy. I patrzy, i patrzy... No to my na niego też - czy o czymś zapomnieliśmy?! I wtedy Pan subtelnie nam pokazał gestem znanym na całym świecie czego oczekuje. Money, money, money - bo inaczej nie wiadomo kto zajmie się naszymi bagażami. A że nie mieliśmy z Jackiem drobnych, a utraty bagażu nie chcieliśmy ryzykować, Pan dostał wysoki napiwek. A my nauczkę - zawsze mieć przy sobie drobne. Na napiwki oczywiście :)

Lekcje odrobiłam na szóstkę, bo gdy na lotnisku w SF zbliżył się do mnie jakiś Pan mówiąc, ze on mi chętnie pomoże bo mam dużo bagażu, patrząc na jego maleńką wizytóweczkę wpiętą w koszulę na której figurował napis: Luggage Help czy coś takiego, odpowiedziałam: No, thank you very much, I can handle it :)

http://kantory.pl/konsola/banknoty/174/img13.jpg 
/źródło: kantory.pl/

Dr House - część z Was wie, ze niedługo po przyjeździe wylądowaliśmy w miejscu, którego chciałam uniknąć chyba bardziej niż ognia, czyli na ostrym dyżurze w amerykańskim szpitalu. Myślę, że każdy z was jest w stanie sobie wyobrazić, że od wejścia zależało nam na szybkim wyjściu. Nie zwracaliśmy więc specjalnie uwagi na wiele rzeczy, skupieni na Zosi i gotowości do jak najszybszego odwrotu. W sumie wszystko poszło sprawnie, szybko, nie wiem czy tanio bo fakturę wystawiono na naszego ubezpieczyciela i mam nadzieje, że nie będe musiała jej oglądać :) W kazdym razie stoimy wszysycy przed szpitalem i czekamy na nasz transport, gdy nagle podchodzi do nas obca kobieta i mówi tak: 
- Bardzo Państwa przepraszam, widziałam jak Państwa przyjmowano do szpitala i chciałam Państwa bardzo przeprosić za Pana, ktory dokonywal rejestracji. Odniosłam wrażenie, że byl dla Państwa bardzo niemiły i nieuprzejmy. Bardzo Państwa przepraszam. Chciałam zapewnić, że my tutaj tacy nie jesteśmy. On był bardzo niemiły. Przepraszam raz jeszcze i życzę wszystkiego dobrego!
Dla nas szok - kulturowy przede wszystkim. Wow! My nie odnieśliśmy takiego wrażenia, ale spróbowaliśmy umiejscowić taką sytuację w PL :D 



/źródło: pinterest.com/

Go home, Madame - ostatnia story na dziś, z poprzedniego tygodnia, żeby nie było tak różowo. Wracam jak codziennie do domu, czyli do szkoły i hotelu, który znajduje się na jej terenie. Daję mój paszport kontrolerom i czekam. I czekam i czekam (dodam, że jestem z Zosią w wózku). Okazuje się, że nie ma mnie na liście wejść (wczoraj jeszcze byłam). Drugi strażnik woła, żeby mnie wpuścić bo mnie zna, ale ja proszę o listę i faktycznie sprawdzam: nie ma nikogo z nas. No nic, myślę, pójdę to wyjaśnić, bo następnym razem już mnie nie wpuszczą. Będzie inny strażnik, i co?! I poszłam. A tam okazało się, że zgubiono wszystkie nasze papiery i właściwie to od biedy mogą tylko Jacka wpuszczać. Ale mnie - nie. Pan zaśmiał mi się w twarz i powiedział, że jest bardzo ciekawy jak do tej pory tutaj wchodziłam. Hmm... może byłam na liście? Którą każdorazowo sprawdzano? Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny, gdy zapytałam: what can I do now? A Pan z uśmiechem odpowiedział mi: go home Madame :) Na co ja rzekłam: But I live here :) Ech... Pan nie jest z USA - oto sekret jego niemiłego zachowania. Sytuacja jest w trakcie wyjaśniania, udało mi się zdobyć tymczasową przepustkę do 13 maja. Uff...

 
/źródło: signspecialist.com/

Mogłabym też napisać o tym,jak Zosia zatrzasnęła się w windzie i w przymierzalni (tutaj często jest tak, że przymierzalnie można otworzyć tylko od środka, w innym przypadku, np. żeby do niej wejść, trzeba prosić obsługę sklepu o otwarcie), albo jak wybraliśmy się na rowerach do jedynego w mieście centrum handlowego, z Zośką w przyczepce, po czym okazało się, że ów sklep znajduje się na szczycie góry - coś w stylu krakowskiego zoo, bo mniej więcej tego rodzaju był nasz podjazd, po którym ostatnia rzeczą na jaką mieliśmy ochotę były zakupy. Ale za to jak się zjeżdżało!!! Itd, itd...

/nasz sprzęt :)/

To by było tyle na dzisiaj. Take care and bye bye!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz